Katastrofa pod Monachium

Data 6 lutego 1958 roku zapisała się w historii Manchesteru United czarnymi zgłoskami. Tego dnia w Monachium doszło do katastrofy samolotu, którym piłkarze „Czerwonych Diabłów” wracali do Anglii po ćwierćfinałowym spotkaniu z Crveną Zvezdą Belgrad w ramach Pucharu Europy. Zginęło 23 osoby, w tym ośmiu zawodników…

Tragiczne wieści szybko dotarły do Manchesteru.

– Ekran stawał się coraz ciemniejszy. Głos spikera grzmiał jak młot. Moje oczy stały się śmiertelnie zimne. Usiadłem i wsłuchiwałem się w słowa spikera, który odczytywał kolejne nazwiska ofiar wypadku – tak własną reakcję na telewizyjne doniesienia opisuje pisarz Herbert Ernest Bates.

Oprócz piłkarzy Manchesteru United, śmierć ponieśli również trenerzy Bert Whalley i Tom Curry oraz sekretarz klubu Walter Crickmer. Zginęło ośmiu dziennikarzy podróżujących z drużyną. W szpitalu o życie walczyli: menedżer Matt Busby, zawodnicy Duncan Edwards, Bobby Chartlton, Johnny Berry oraz jeden z pilotów, kapitan Ken Rayment. Ten ostatni zmarł niedługo później. Edwards doznał bardzo poważnych obrażeń, w opinii lekarzy „powinien umrzeć natychmiast”, ale jego organizm walczył przez kolejnych 15 dni. Ostatecznie, z powodu niewydolności nerek, wschodzący talent angielskiej piłki zmarł 21 lutego…

AWANS DO PÓŁFINAŁU PUCHARU EUROPY

Niebo było czyste i słoneczne – pogoda sprzyjała piłkarzom. Murawa na Stadionie Wojskowym w Belgradzie została oczyszczona ze śniegu, a kibice tłumnie zasiedli na trybunach. W całej Europie fani oczekiwali na wspaniały mecz. Pojedynek był twardy, a momentami wręcz brutalny. Manchester United do przerwy prowadził aż 3:0 i wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, ale piłkarze Crveny Zvezdy nie złożyli broni i w drugiej odsłonie zdołali doprowadzić do remisu 3:3. Ostatecznie jednak i to nie wystarczyło – na Old Trafford były górą „Czerwone Diabły”, dzięki czemu drużyna Matta Busby’ego awansowała do półfinału Pucharu Europy. Po meczu odbyła się okolicznościowa impreza, zorganizowana przez Ambasadę Brytyjską w Belgradzie. W kraju fani świętowali zwycięstwo…

POWRÓT DO ANGLII

Po nocy lekkiego świętowania w Belgradzie piłkarze wsiedli na pokład samolotu wczesnym rankiem. Mieli być w Manchesterze ok. godziny 18:00. Wyczarterowaną maszyną był Lord Burghley (G-ALZN A5 57 klasy Elizabethan), pilotowany przez kapitana Jamesa Thaina oraz kapitana Kennetha Raymenta. Zazwyczaj to Thain sprawował obowiązki pierwszego pilota, lecz tym razem tę funkcję miał pełnić Rayment. Na pokładzie było dość spokojnie i cicho, choć wszystkim dopisywały humory. Tuż przed startem kapitan odczytał listę pasażerów, na której – oprócz grupy piłkarzy, wycenianej na astronomiczną, jak na tamte czasy, kwotę 350 tysięcy funtów – znajdowali się trenerzy i przedstawiciele brytyjskich mediów. Na pokładzie znajdowało się łącznie 38 osób. Rozstawiono dwa stoliki do gry w karty. Pierwsza część podróży przebiegła szybko i bezproblemowo. Samolot dotarł do Monachiumm gdzie miał zostać dotankowany. W trakcie lądowania pasażerowie zauważyli, że na zewnątrz pada śnieg…

PRZERYWANY START

Dotankowanie miało zająć około 20 minut, dlatego też pasażerowie nie opuszczali samolotu. O godz. 14:31, gdy zbiorniki były już pełne, samolot ruszył po pasie i dostał pozwolenie na start. Podczas nabierania prędkości piloci usłyszeli, że silniki pracują nierównomiernie i po 40 sekundach zrezygnowali ze startu. Mieli do czynienia ze zjawiskiem przegrzewania silnika. W latach 60. problem ten nie był niczym niezwykłym, więc piloci nie zamierzali wszczynać alarmu. Zdecydowali, że przy kolejnym starcie będą otwierać przepustnicę nieco wolniej. Kolejną próbę podjęli o godz. 14:34, lecz także tym razem silniki zaczęły „wariować”. Kapitanowie Thain i Rayment postanowili odwołać start i wrócić do terminala, aby tam omówić przyczyny takiego stanu rzeczy.

– Graliśmy w karty przez większość przelotu z Belgradu do Monachium. Pamiętam, że gdy wychodziliśmy z samolotu, było bardzo zimno. Mieliśmy jedną nieudaną próbę startu. Przypuszczam, że już wtedy niektórzy z nas zaczęli się niepokoić. Kiedy nie udało nam się po raz drugi, w drodze do poczekalni wszyscy byliśmy już bardzo wyciszeni – wspominał Bill Foulkes, jeden z piłkarzy…

OSTATNIE CHWILE

Pasażerowie zostali poinformowani o technicznej usterce, opuścili pokład i skierowali się do kafeterii. Wszyscy pogrążyli się w nerwowej rozmowie. Duncan Edwards myślał, że nie będzie już kolejnej próby startu i postanowił wysłać telegram do swojej narzeczonej w Anglii. Telegram o treści „WSZYSTKIE LOTY ODWOŁANE, PRZYLECIMY JUTRO. DUNCAN.” dotarł do Anglii ok. godziny 17:00, już po katastrofie…

Gdy pasażerowie zostali ponownie wezwani na pokład, trzeba było czekać właśnie na Edwardsa. Zjawisko przegrzewania ograniczono co prawda jedynie do lewego silnika, ale – po konsultacjach z obsługą naziemną – kapitanowie Thain i Rayment podjęli decyzję o kolejnym starcie.

– Powiedziałem Kenowi, że jeśli sytuacja się powtórzy, to przejmę kontrolę nad przepustnicą – wspomina kapitan Thain. – Ken zwiększył więc ciąg, ale nie wyłączał jeszcze hamulca. Silniki działały jednakowo i równo, więc zwolnił hamulec i ruszyliśmy do przodu. Zwiększał ciąg do czasu aż otworzył przepustnicę całkowicie. Sprawdziliśmy wskaźniki i potwierdziliśmy: „pełna moc”.

KATASTROFA

Gdy samolot ruszył po pasie startowym, na pokładzie nie było już spokoju. Każdy wydawał się być przerażonym. Wszyscy widzieli przerażoną twarz Rogera Byrne’a. Johnny Berry na głos mówił o tym, że wszyscy zginą. Liam Whelan, gorliwy katolik, przyznał, że jest gotów na śmierć. Harry Gregg mówił później, że widział śnieg uciekający spod pędzących kół samolotu. Maszyna przyspieszała…

Jednak gdy jeden z pilotów podjął próbę poderwania samolotu, Lord Burghley niespodziewanie opadł na podłoże i ruszył na pełnej szybkości. Zjechał z pasa startowego, przejechał przez ogrodzenie, przeciął drogę i uderzył w dom. Skrzydło i część ogona oderwały się od kokpitu, a budynek natychmiast stanął w płomieniach. Kokpit trafił prosto w drzewo, a sterburta kadłuba uderzyła w drewnianą chatę, wypełnioną paliwem i oponami. Całość eksplodowała…

– Spojrzałem na prędkościomierz, a ten wskazywał 105 węzłów. Prędkość się zwiększała. Gdy osiągnęliśmy 117 węzłów, krzyknąłem: „V1!” (to punkt na pasie startowym, za którym nie można już przerwać procedury startu) – kontynuuje kapitan Thain. – Nagle prędkość zaczęła spadać, najpierw do 112, dalej do 105 węzłów. Ken krzyknął: „Chryste, nie uda nam się!”. Spojrzałem na urządzenia. Zobaczyłem śnieg przed sobą oraz dom i drzewo po prawej…

BOHATEROWIE

Kiedy maszyna w końcu się zatrzymała, ze środka nie słychać było żadnych odgłosów. Zrobiło się natomiast wiele ruchu. Harry Gregg wydostał się spod ciała Berta Whalleya. Spotkał kapitana Thaina, który w szoku próbował gasić płomienie małą gaśnicą. Pilot krzyczał do Gregga, by uciekał, bo samolot zaraz wybuchnie. Ten jednak ruszył na tył, skąd zaczął dochodzić głos płaczącego dziecka. Znalazł tam też jego matkę, która miała pękniętą czaszkę i złamane obie nogi. Po drodze natrafił na Billa Foulkesa. Razem wyciągnęli na zewnątrz Dennisa Violleta i Bobby’ego Charltona. Matt Busby znajdował się na podłodze, narzekał na ból klatki piersiowej i nóg. Niedaleko obok stała stewardessa, sparaliżowana na widok tego, co się właśnie stało. W końcu nadjechały samochody i ciężarówki obsługi lotniska. Wszystkie ofiary katastrofy załadowano do karetek i przewieziono do szpitala Rechts der Isar w Monachium…

monachium

POKŁOSIE

W wyniku katastrofy śmierć na miejscu ponieśli piłkarze: Roger Byrne, Geoff Bent, Mark Jones, David Pegg, Liam Whelan, Eddie Colman oraz Tommy Taylor, a także trenerzy Tom Curry i Bert Whalley oraz sekretarz klubu Walter Crickmer. Po 15 dniach w szpitalnym łóżku zmarł również Duncan Edwards…

Wieści o katastrofie szybko dotarły do Manchesteru. Żona Marka Jonesa dowiedziała się o wszystkim podczas zakupów w supermarkecie. Piłkarze „Czerwonych Diabłów”, którzy nie uczestniczyli w wyjeździe do Belgradu, usłyszeli o tragedii od obsługi klubu.

Jimmy Murphy, asystent Busby’ego, który pozostał w domu, dowiedział się o wypadku od klubowej sekretarki, Almy George. Już następnego dnia był w Monachium. Chodził od łóżka do łóżka i pocieszał piłkarzy. Ciężko ranny Duncan Edwards zapytał go w pewnym momencie, o której godzinie zaczyna się mecz.

– Podczas naszych podróży po Europie zawsze siedziałem obok Matta. Zrobiłem jednak tak, jak mi kazał. Polecieli do Jugosławii beze mnie – przyznał później Murphy. – Moje serce było z nimi. Gdy usłyszałem, że udało nam się awansować do półfinału Pucharu Europy, byłem niezwykle szczęśliwy. Było mi tak bardzo przykro, że nie mogę świętować z nimi.

Matt Busby poprosił Jimmy’ego Murphy’ego, by ten zajął się klubem i podjął się trudnego zadania odbudowy drużyny. Pomimo tragedii, życie toczyło się dalej i Manchester United musiał istnieć nadal. – Nie miałem piłkarzy, ale miałem pracę do wykonania – kontynuował trener.

Po kilku dniach ciała zmarłych graczy przewieziono do Manchesteru. W oczekiwaniu na pogrzeb, złożono je w siłowni pod główną trybuną na Old Trafford. Teraz w tym samym miejscu jest kantyna, w której obecni piłkarze „Czerwonych Diabłów” spotykają się po meczu z kibicami i zawodnikami drużyn przeciwnych.

Na Old Trafford przybywały tysiące fanów. Każdy chciał oddać ostatni hołd zmarłym piłkarzom. Rodziny poprosiły, by pogrzeby ofiar były indywidualne i osobiste, jednak każdemu pochówkowi towarzyszyły tłumy pogrążonych w żalu fanów. W kinach prezentowano filmy z miejsca katastrofy. Kluby i puby opustoszały. Wszystkie mecze piłkarskie rozpoczynały się minutą ciszy. Taksówkarze za darmo dowozili fanów i rodziny zawodników w miejsca pogrzebów. W Manchesterze ogłoszono żałobę…

Wobec tak ogromnej tragedii nie pozostały obojętne inne klubu z Wysp Brytyjskich, które podały „Czerwonym Diabłom” pomocną dłoń. Jako pierwsi o to, czy mogą coś zrobić dla poprawy sytuacji, zwrócili się do Jimmy’ego Murphy’ego przedstawiciele Liverpoolu i Nottingham Forest. Wszyscy dookoła doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że futbol otrzymał potworny, niewyobrażalnie bolesny cios…

Autor: Michał Suski